Gdy butelka nie jest moim wyborem

Gdy butelka nie jest moim wyborem

Autor: mama M.B. , czwartek, 25 październik 2012 08:50
Jak się z tym pogodzić? Co zrobić gdy butelka nie jest moim wyborem?

Minęły 3 miesiące od narodzin mojego synka. Rany z grubsza zagojone, no może poza tą na sercu. Zadrę ciągle odświeżają niczego nie świadomi znajomi, którzy patrząc na małego zadają to niby niepozorne pytanie: „Karmisz?” A ja zastanawiam się jak odpowiedzieć  skoro wiem, że głos mi się będzie łamać i trudno będzie powstrzymać napływające do oczu łzy. 

Jak pogodzić się z tym, że nie wyszło z karmieniem. Przez całą ciążę czekałam z niecierpliwością na moment kiedy przytulę moje dziecko do piersi. Wierzyłam, że każdy problem z karmieniem da się przezwyciężyć, wystarczy że będę bardzo się starać i wszystko na pewno się uda. Otóż nie zawsze się udaje i nie zawsze mama jest tą osobą, która podejmuje tę decyzję. Co zrobić gdy butelka nie jest moim wyborem, decyzją podjętą dla wygody? 

Im większa determinacja, tym większe poczucie klęski i żalu. Boli chyba najbardziej czas stracony na to, żeby walczyć z bólem zamiast cieszyć się pierwszymi niepowtarzalnymi momentami macierzyństwa. Idealny obraz matki z dzieckiem w ramionach, które z błogością ssie pierś, tak mocno zakorzeniony w psychice sprawia, że ciągle mam problem żeby nie wracać do przeszłości analizując po setki razy co mogłam zrobić lepiej. Mamy karmiące w miejscach publicznych nie wywołują u mnie oburzenia tylko bolesne ukłucie zazdrości, że ja nigdy nie doświadczyłam tych cudownych momentów bliskości mamy i dziecka. Bolą opowieści koleżanek, które karmiąc narzekają bez powodu i odliczają dni kiedy w końcu skończą życie „matki mleczarni”.

Nauczyłam się już żyć z butelką, na zawołanie mogę wyliczać zalety tego rozwiązania i wiem ile wyrzeczeń kosztuje karmienie piersią, a mimo to do tej pory nie umiem przestać myśleć o tym, co straciłam. Wiem, że to kwestia nastawienia, które jest w dużej mierze efektem wszechobecnego lobby na rzecz karmienia naturalnego. To chyba nienormalne, że ciągle jeszcze zastanawiam się czy nie za wcześnie się poddałam?

Synek urodził się przez cesarskie cięcie po terminie duży 4200 i silny. Na sali operacyjnej nie było mowy o kontakcie skóra do skóry, mimo że byłam przecież znieczulona od pasa w dół. Położne przyniosły mi go zaraz po przewiezieniu mnie na normalną salę, odwróciły mnie na bok i przystawiły małego zawiniętego w becik do piersi. Teraz przypominam sobie, że mały od razu bardzo mocno złapał więc mimo tego, że było mi bardzo niewygodnie (brak możliwości swobodnego poruszania głową, tylko na boki, bezwładne nogi i ból żeber i brzucha i strasznie napięte wszystkie mięśnie) byłam szczęśliwa, że jesteśmy na dobrej drodze do karmienia i pozwoliłam małemu ssać tak długo jak potrzebował. Pierwszą noc mały spędził na noworodkach i nie przynoszono go do mnie na karmienie. Był karmiony z butelki. Rano znów był przy mnie, jednakże ja miałam wielki problem żeby znaleźć dobrą pozycję do karmienia. Na leżąco bardzo cierpły mi ramiona, kark strasznie napięty, mimo to starałam się zapewnić małemu wygodę. Mam małe piersi i wydaje mi się, że mały ciągnął trochę brodawkę w dół. Do końca pobytu w szpitalu prosiłam o pomoc w znalezieniu dobrej pozycji do karmienia, ale mimo starań położnych i pielęgniarek nie udało się to. Większym problemem było jednak to, że bardzo zależało mi na pobudzaniu laktacji, więc mały był nawet 40 minut przy piersi, co w połączeniu z jego siłą i determinacją żeby się najeść doprowadziło do tego, że już po jednym dniu miałam zamiast brodawek krwawe rany. Nie były one naderwane czy popękane, raczej zgniecione. Wszystko to pomimo, że zwracałam uwagę na fakt, czy usteczka są wywinięte i czy mały nie cmoka. Smarowanie maściami nie przynosiło ulgi ani poprawy. 

Po powrocie do domu nie byłam w stanie założyć biustonosza z powodu bólu brodawek. Kupiłam nakładki Aventu i tak karmiłam. Po tygodniu czubki brodawek praktycznie przestały istnieć. Potem było już tylko gorzej. Gorączka, antybiotyki, przyszywający, świdrujący ból, wizyty położnych, u lekarzy ginekologów, dermatologów i choć miało być lepiej nie było. Cierpienie męża z powodu bezradności i widoku mojego cierpienia i prób karmienia. 

Podsumowując synek dostawał moje mleko przez trochę ponad miesiąc. W ostatnim okresie odciągałam pokarm co 2,5-3 godziny porcja do zjedzenia na bieżąco najpierw po 80 ml odciągane przez 40 min potem w dobrych momentach dnia nawet 120 odciągane w 20 min z obu piersi. W nocy budziłam się z bólem przepełnionych piersi. Przed odstawieniem próbowałam przystawić małego do piersi z lepsza brodawką i chwytał i po kilku próbach zasysał dobrze. Ból nie ustawał, piersi poranione, za mną kolejny zator, nacinanie piersi i wreszcie wyniki badań. Gronkowiec MRSA odporny na prawie wszystkie antybiotyki, które można było zastosować. Karmienie było wykluczone.

Już chyba miesiąc mija od wybrania antybiotyku z piersi mimo leków daje się wycisnąć jeszcze pokarm. Mały jednak zupełnie zapomniał o piersi, gdy głodny, domaga się butelki, a na uspokojenie nie chce nawet przytulić się do piersi, a jedyne co go uspokaja to smoczek. Przynajmniej jemu nie brakuje karmienia i tylko ja żałuję, że nie przeżyłam chociaż jednego krótkiego momentu tej wymarzonej bliskości. Co jest przykre najbardziej, że kiedy mały płacze, bo jest głodny to zamiast go do siebie przytulic muszę go zostawić żeby przygotować butle

 

Od redakcji:
Jesteś cudowną mamą, godną podziwu za tyle podjętych prób i wysiłku. Tak jak pisałaś czasami są inne czynniki i coś nie wyjdzie niezależnie od tego jak bardzo się staramy i chcemy. Z pewnością to co dobre w tej sytuacji to właśnie wsparcie męża, bycie obok, wyrozumiałość synka, który polubił butelkę.

 

Autor: mama M.B.

 

 
\