Moje życie do góry nogami?

Moje życie do góry nogami?

Autor: Aleksandra Kudła - Uchwat , wtorek, 06 listopad 2012 10:22

Wydawało mi się, że dziecko przewróci moje życie do góry nogami. Miałam rację. Wydawało mi się… Mam 31 lat. Zawsze byłam sceptycznie nastawiona do macierzyństwa. Kochałam dzieci rodziny i znajomych ale miłością warunkową – kiwając im na do widzenia gdzieś tam w środku odczuwałam cichą radość, że teraz wracam do swojego poukładanego życia, nowego, przytulnego domu w którym mogę położyć się w spokoju z ulubioną książką. Do męża, z którym potrafię przegadać niejeden wieczór w saunie. Do pracy, którą kocham i która dostarcza mi mnóstwo frajdy, satysfakcji i spełnienia. Do ciekawych ludzi wokół. Do przyjaciół z którymi mogę w weekend wypić kilka dużych kieliszków wina i śmiać się do rana a w niedzielę spać do 11, nadrabiając zaległości z całego tygodnia... Wreszcie do moich pasji. Do zwiedzania świata, do kawy w samym sercu Kathmandu, do żyraf spoglądających na mnie w Tsavo East w Kenii, do tajskich masaży w Bangkoku, do wieczorów spędzanych z mężem gdzieś na południu Europy, pijąc białe, zimne chardonney i zajadając oliwki... Do nowości, do przygód, do inności. Do tańca, któremu wspólnie z mężem poświęcaliśmy dużo śmiechu i trochę potu. Do nart, bo wolność ma zapach tej adrenaliny i kropel zimnego powietrza na twarzy.
Gdzie w tym wszystkim dziecko? Abstrakcja.
Długo byłam przekonana, że w moim życiu nie ma miejsca na nieprzespane noce i rutynowe karmienie, zmianę pieluch, kąpanie, kołysanie i tak w kółko... Do tego jeszcze 20 kg więcej, rozstępy, ciążowy cellulit… Masakra !!! Po co mi to, przecież mam wszystko czego nowoczesna kobieta może zapragnąć… Koleżanki mówiły mi: „Zobaczysz sama, jak zajdziesz w ciążę nic innego nie będzie miało większego znaczenia”. Nie wierzyłam im. U mnie będzie na pewno inaczej.
Mój mąż bardzo dyplomatycznie namawiał mnie na tego Małego Szkrabka. Wiedział i mówił otwarcie, że to dopełni nasze życie, że nie ma nic piękniejszego, że bardzo chciałby, żeby leżał koło nas taki Maluszek. Że kochalibyśmy go nad życie... Uległam, bo ta wizualizacja i mnie zaczęła się podobać. Z moim nieposkromionym apetytem na nowe wyzwania przyjaciółka nazwała ten pomysł „project baby”... I zaczęło się...
Wyjechaliśmy na weekend, już czułam, że mój organizm jest jakiś nieswój. Wstałam w niedzielę o 5 rano /sic!/, zrobiłam test i zobaczyłam 2 kreski... I poleciały pierwsze łzy... szczęścia... Przewartościował się mój świat. Kiedy w 2 miesiącu ciąży wstałam rano i zobaczyłam krew na bieliźnie nie umiałam się uspokoić. Dostałam leki i zalecenie od naszej cudownej lekarki, że musimy odpuścić i odpoczywać. W 3 miesiącu powtórka, znów krwawienie, tym razem bardziej intensywne i na dodatek w trakcie szkolenia 300 km od domu. Pojechałam do szpitala, przerażona, że to koniec... Kiedy zobaczyłam na usg bijące serduszko i tańczące rączki i nóżki naszego Synka rozryczałam się jak dziecko. Już wtedy kochałam Go nad życie...
Ciąża to był fantastyczny czas. Pierwsze motylki w brzuchu, które z czasem zmieniły się w regularne kopniaki. Hormony, które sprawiły, że czułam się cały czas jak na lekkim rauszu... Na twarzy pisał mi się spokój i radość. I ten błysk w oku, który mają tylko kobiety noszące w sobie nowe życie. Czułam w sobie niebywałą siłę, mogłam przenosić góry.
Szkoda tylko, że pierwsze miejsce na którym pojawił się napis „Prawnuczek”, to wstążka z kwiatami, leżącymi na trumnie mojej ukochanej babci... Jedno życie się zaczęło a inne dobiegło końca... Widać taka kolej...
Moje życie zmieniało się w sposób naturalny, jednak będąc w ciąży już wiedziałam, że zmieniły mi się priorytety, ale nie może zmienić się styl życia, bo inaczej będę sfrustrowaną mamuśką. A taki obraz do mnie nie pasuje.
Zapisaliśmy się z mężem do szkoły rodzenia przy Rodzinnym Instytucie Pisklaczek dziś Świadome Rodzicielstwo MIŚ KULECZKA. Oprócz „instrukcji obsługi” naszego Szkraba, dostaliśmy znacznie więcej – zdefiniowaliśmy relacje nad którymi będziemy pracować, aby stworzyć szczęśliwą, szczerą, radosną i spełnioną rodzinę.
„Będę najlepszą mamą, bo będę dla Niego partnerem w odkrywaniu świata i dodam mu odwagi w odkrywaniu nowości. Nauczę go, że wiele zależy od Niego, będę budować Jego pewność siebie i poczucie własnej wartości... Na początek zapiszę nas na basen, kupię wózek, który pozwoli nam jeździć na rolkach i zaplanuję super wyprawy”.
„Będę najlepszym tatą, bo nauczę Go jak świat się nazywa. Dam mu radość i poczucie bezpieczeństwa. Wychowam Go na dobrego człowieka, który nie myśli tylko o sobie ale również o innych ludziach...” To nasze słowa spisane w Instytucie. Mamy je do dziś w pamiętniku „Moje pierwsze pięć lat”, który Synek otrzymał od swoich ciotek.
Zbliżał się termin porodu, 20 marca minął. Podobnie jak 21, 22, 23, 24, 25... 36 godzin wywoływanego porodu i pod koniec zwolnienie akcji serca mojego Syneczka. Szybka decyzja i cesarka, która zapewne uratowała mu zdrowie a może i życie... Za to będziemy naszej lekarce wdzięczni do końca życia...
Szczęśliwie 26 marca o godzinie 11:55 spojrzały na mnie zdezorientowane niebieskie oczęta, które wyglądały jak błyszczące igiełki na pomarszczonej buźce. „Dzień dobry Synku, mamusia bardzo Cię kocha” - to był najpiękniejszy moment mojego życia. Kiedy po zabiegu chciałam odwieźć mojego Skarba do sali noworodków, żeby chwilę odpocząć, mój Syn spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem i cichutko skomlał jakby mówiąc „Mamo ja chcę do Ciebie”. Nigdzie nie pojechaliśmy. Wtedy po raz pierwszy poczułam się Mamą i wiedziałam, że nigdy nikomu Go nie oddam...
Dziś Gabryś ma 7 miesięcy. Zyskałam fantastycznego przyjaciela. Maluszek towarzyszy mi we wszystkim, jest ze mną wszędzie i zawsze. Wspieramy i uczymy się od siebie nawzajem. Dogadaliśmy się.
W trakcie tych 7 miesięcy zrealizowaliśmy 9 wypraw, spędziliśmy 62 dni poza domem, przejechaliśmy ponad 10 500 km, nie licząc samolotu... Pierwszą wycieczkę zaplanowaliśmy jak Maluszek miał 5 tygodni, później każda kolejna średnio raz na miesiąc. I teraz wiem, że nie ma nic piękniejszego niż pokazywać i nazywać świat dla takiego Skarba i obserwować jego niesamowite zainteresowanie i zdziwienie wszystkim co go otacza. Nawet z takim Maluszkiem można podróżować bez obaw. Trzeba tylko chcieć, rozsądnie wszystko zaplanować /np. jechać 2 dni do Chorwacji z przerwą nad Balatonem, a co ;)/, trzymać stały rytm snu i karmień bez względu na miejsce i utrzymać określone rytuały, np. spanie zawsze po kąpieli w wiaderku. I oczywiście zawsze być blisko... I jeszcze jedno – karmić piersią, genialny wynalazek w podróży... ;) Nasz Synek błyskawicznie przyzwyczaja się do nowych miejsc, uwielbia podróże. Kocha nosidło, chodzenie po dolinkach, zwiedzanie starówek, dotykanie listków kwitnących drzewek. Jest niezwykle radosny i ciekawy świata.
Nadal tańczymy, jednak teraz już nie we dwójkę w szkole ale we trójkę w... łazience. Sprawia nam to mnóstwo frajdy. I wywołuje głośny śmiech całej rodzinki.
Na książkę też mam czas, bo wiemy wszyscy, że sen jest ważny, dlatego Maluch śpi 11 godzin w nocy /z czego 7 godzin z nami w łóżku, bo przytulenie się do takiego Maleństwa to najpiękniejsze uczucie na świecie/.
Mój Synek jeździ ze mną na kawę ze znajomymi, chodzi po mieście, wspólnie ze mną obcina włosy i robi pedicure... Jest ze mną wszędzie...
Kocha także basen, pływa od ukończenia 3 miesiąca życia. Był chyba najmłodszym klientem term Bania w Białce Tatrzańskiej...
I mamy już plan nauki jazdy na nartach. Ale najpierw musimy opanować chodzenie...
Okazuje się, że o dziwo mogę z Synkiem robić wiele z tych rzeczy, które robiłam wcześniej, wymaga to tyko innej organizacji... A radość jaką z tego czerpiemy jest ogromna. Udało nam się zrealizować wszystko co zaplanowaliśmy z mężem w Instytucie Pisklaczek, z wyjątkiem rolek, bo w natłoku wyjazdów nie było na nie wiele czasu... Po zbędnych kilogramach nie ma już śladu, bo intensywne życie i Mały Ssak przy piersi to najlepsza dieta odchudzająca.
I doszedł jeszcze jeden element, narodził się pomysł otwarcia galerii sztuki. Bardzo hobbistycznie ale niezwykle ciekawie. Z galerią związany był jeden z wyjazdów - 6 miesiąc życia Gabrysia spędziliśmy pod wieżą Eiffla w Paryżu... Zwiedzaliśmy Paryż, poznawaliśmy ludzi i miejsca. A mnie i mojej przyjaciółce rysował się w głowie coraz wyraźniejszy obraz naszej galerii.
Ale przede wszystkim spełniło się to, że Gabryś dopełnił nasze życie, że w życiu nie ma nic piękniejszego niż bycie rodzicem i że kochamy Go z mężem ponad wszystko...
Dziś wiem, że moje życie jest pełniejsze. Pasje pozostały, narodziły się nowe, zmieniła się ich kolejność. Kiedyś powiedziałabym, że to podróże, taniec, narty, książka. Dziś to SYN, podróże, książka, galeria i narty. Gabryś przewrócił moje życie do góry nogami? Raczej sprawił, że jest głębsze i ma jeszcze większy sens.
Dzieci – lubię to! I bardzo polecam niezdecydowanym ;)

Aleksandra Kudła - Uchwat

 
\