Nie ma rzeczy niemożliwych- KARMIENIE PIERSIĄ!

Nie ma rzeczy niemożliwych- KARMIENIE PIERSIĄ!

Autor: miskuleczka , środa, 01 lipiec 2015 23:37

Witam Was, piszę, ponieważ chciałam podzielić się z Wami swoim doświadczeniem. Dziś trochę o tym, że można... I choć zabrzmi to banalnie, zależy to tylko od nas. Tym, którzy stracili nadzieję na karmienie piersią życzę, by ten artykuł był dla nich inspiracją i dowodem na to, że nie ma rzeczy niemożliwych. Właściwie nie wiem, od czego zacząć, ale chyba zwyczajnie - od początku.

W czasie ciąży wiele nas może zaskoczyć, na niektóre scenariusze jesteśmy przygotowani trochę bardziej, na inne nieco mniej. I my z pewnością należymy do tych, którzy na rozszczep wargi i podniebienia u naszego malucha nie byli przygotowani wcale. Okazuje się jednak, że szybko nadrabiamy zaległości w tym temacie i kiedy Franio przychodzi w sierpniu na świat, wydaje nam się, że wiemy już wszystko.

Tu znowu niespodzianka, bo dopiero realne zetknięcie się z problemem uświadamia nam, że jednak tak nie jest. Rozszczep powoduje, że Franek nie może być karmiony piersią, bo nie potrafi prawidłowo objąć mojej brodawki i wytworzyć podciśnienia, które sprawi, że mleko popłynie. Zaprzyjaźniamy się zatem z laktatorem elektrycznym i rozpoczynamy odciąganie.

Kiedy idę z pierwszą porcją mleka na oddział noworodków, jest mi wstyd, że będę zawracała głowę pielęgniarkom z powodu ilości mleka, które z ledwością przykrywa dno butelki. Reakcja i życzliwość personelu medycznego dodaje mi skrzydeł i wracam z poczuciem spełnienia.

W drugiej dobie po porodzie marzę już o tym, żeby być w domu. Rana po cesarskim cięciu i szpitalne łóżko nie ułatwiają odciągania, a karmienie Franka jest trudniejsze niż zakładałam. Mały ma tak słaby odruch ssania, że wypicie 20ml mleka zajmuje mu 45 minut.

Na szczęście następnego dnia jest już wypis i idziemy do domu.

Przy wypisie lekarz informuje nas o swoich wątpliwościach; o tym, że Franek powinien wypijać około 320ml na dobę, a w kolejnych tygodniach jego zapotrzebowanie będzie coraz większe. O tym, że karmienie piersią wygląda u nas kiepsko; o tym, że w szpitalu zawsze mogą założyć mu dożołądkową sondę (czego w domu nie zrobimy sami).

Mimo strachu i obaw wracamy do domu i od razu przekonujemy się o tym, że było to najlepsze rozwiązanie. Ja biorę na siebie odciąganie, a mąż całą resztę.

Synergizm tego działania sprawia, że na wizycie lekarskiej po 6 dniach od wypisu Franek odrabia szpitalną stratę na wadze. Zapotrzebowanie Frania na pokarm jest coraz większe, co powoduje, że i ja coraz częściej muszę odciągać.

Więc odciągam. Bywają lepsze i gorsze dni, czasem mleka jest więcej, a czasem mniej. Z początkiem września dzwonię do naszego pediatry, żeby zapytać, które sztuczne mleko nam poleca. W głosie lekarki słyszę zdziwienie, zastanawiam się tylko dlaczego. Nie pozwolę przecież umrzeć swojemu dziecku z głodu, a skoro nie mam wystarczającej ilości pokarmu, to muszę wspomóc się jakąś sztuczną mieszanką. Poleca mi zatem mleko, po czym dodaje: "Ale wierzyć mi się nie chce, że ma pani za mało mleka, proszę dalej odciągać". Odkładam słuchawkę i jestem oburzona.

Myślę sobie: "Co ona może wiedzieć?! Przecież to ja jestem podłączona 4 godziny dziennie do laktatora, podczas gdy Franek najczęściej płacze, bo nie ma ochoty spać w czasie, kiedy ja odciągam".

Jednocześnie paradoksalnie właśnie to oburzenie sprawia, że następnego dnia odciągam 5 razy dziennie i mleka od razu jest więcej. To w zupełności zaspakaja potrzeby Franka. Po tygodniu mąż informuje mnie o tym, że zamrozi poranną porcję pokarmu, bo zapasy mojego mleka są wystarczające na 4 karmienia.

Mijają kolejne tygodnie, a my wypracowujemy sobie taki model postępowania, że już nie zauważamy uciążliwości związanych z tym procesem. Nie będę ukrywać faktu, że rytm naszego dnia - spacery, zakupy, spotkania towarzyskie - jest ściśle związany z porami mojego odciągania. Rodzina i znajomi uśmiechają się już na widok i dźwięk laktatora i wiedzą, że to nieodłączny element naszych spotkań.

7 dni temu Franio skończył pół roku i nadal karmiony jest moim mlekiem.

Chcę przy tej okazji napisać rzecz niezwykle ważną, której będąc w ciąży, sama nie byłam świadoma. Mimo, że mleko wypływa z kobiecej piersi, laktacja jest procesem, który dotyczy obojga partnerów.

Jestem przekonana, że gdyby nie mąż, który wziął na siebie cały proces przygotowań do mojego odciągania, karmienie Franka moim mlekiem z pewnością zakończyłoby się już w pierwszym miesiącu jego życia.

To mąż zadbał o moje: dobre samopoczucie, względny brak stresów, odprężenie i o to, żeby czas spędzony z laktatorem upływał szybko i miło.

Karmienie piersią nie jest obowiązkowym elementem macierzyństwa, ale czasem warto podjąć jego próbę. Mamy zachęcam do tego, by próbowały, a tatusiów, by je w tym wspierali.

Życzę Wam laktacyjnych sukcesów i wiary we własne siły nawet wtedy, kiedy wydawać by się mogło, że Wasza laktacja jest bliska końca.

Kinga – mama Frania, absolwentka Szkoły Rodzenia Miś Kuleczka

 
\